Władza Najwyższa
Dołączył: 15 Wrz 2007
Posty: 482
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 21:06, 19 Lis 2007 Temat postu: Rózne |
|
|
|
Monastyr
Murowany monastyr wznosił się na stromym zboczu. Stał tu już tak długo że nikt nie pamiętał jak to było, gdy wzgórze było puste. Klasztor posiadł grube mury, mogące zatrzymać niejedną armie. Dzień w dzień o dwunastej rozbrzmiewały z jego dzwonnicy uderzenia dzwonów wzywające do Anioła Pańskiego. Tak było i tym razem
***
- Nie znoszę tych dzwonów – mruknął czterdziestko letni mnich, przeor klasztoru.
- Słucham ? – zapytał się siwy mnich stojący obok przeora, z pergaminem z jednej ręce, a w drugiej z gęsim piórem i kałamarzem – Musisz mówić głośno!
- Oczywiście, bracie skrybo!- odparł posłusznie. Rozejrzał się po kaplicy, rozświetlonej przez nieliczne świece i światło wpadające przed jedno małe okno – Trzy złote świeczniki, zanotujcie! – dodał po chwili, przeklinając w myślach biskupa i jego plany spisania inwentarza wszystkich instytucji kościelnych.. Wtem do kaplicy wpadł trzeci zakonnik.
- Bracie, przeorze! Bracie przeorze! – krzyczał
- Spokojnie, Janie. Świat się nie pali – zauważył – Co się stało ? Może poczułeś nie przezwyciężoną ochotę wyznania Panu swoich grzechów ? – zapytał z nadzieją, na samą myśl o oderwaniu się od obowiązków. Jan chwile się zastanowił, a następnie pokręcił głową – Nie, bracie Michale ... Przeorze – poprawił się po chwili. Michał głośno westchnął.
- A więc mów, co takiego się stało – Jan przypomniał sobie po co tu przybiegł, a jego twarz efektownie pobladła.
- Smok! Smok, jak Boga kocham! – krzyknął. Przeor popatrzał na wrzeszącego mnicha jak by postradał zmysły.
- Wielka latająca i ziejąca ogniem jaszczurka ? – upewnił się, zapominając nawet napomnieć że nie wzywa się imienia Pana na daremno. Michał pokiwał głową. – I porywa dziewice ? – pytał dalej. Jego rozmówca wyraźnie się strapił – Nie wiem, nie widziałem nigdy żadnej dziewicy – Przeor spojrzał na skrybę który czekał na dalsze instrukcje. – Możesz mi pokazać tego smoka – stwierdził dobrodusznie. Jan szybko wyszedł z kaplicy, a za nim wcale się nie śpiesząc Michał, a za nim na tyle ile pozwalał mu podeszły wiek człapał skryba, Piotr.
Mnich Jan, wybiegł na dziedziniec i zaczął się niespokojnie rozglądać po niebie, czekając na przeora. Który po chwili się zjawił.
- I gdzie masz tą jaszczurkę ? – zapytał dobrotliwym tonem. Właśnie w tym momencie nad ich głowami przeleciał ogromny smok koloru zieleni.
- Tam – powiedział niepewnie. Jan popatrzył na odlatującą w stronę wioski jaszczurkę.
- Zgadza się, bracie. To był smok – powiedział spokojnie Michał i odwrócił się na pięcie, aby odejść – Smok ?! – krzyknął, ponownie wpatrując się w niebo.
- Zapisane. Smok. Sztuk jedna! – krzyknął uradowany skryba, który dopiero co pojawił się na placu.
Podróżując z Diabłem
Księżyc Demona wisiał wysoko na niebie, zalewał ziemie swoim blaskiem, o wiele słabszym od Księżyca Smoka, który jest jego następcą. Ciemności zaległa już wszędzie, mogłoby się wydawać, że wszystkie istoty zapadły w sen, ale tak nie było. Głęboko w lesie Cienia paliło się małe ognisko, a obok niego leżał człowiek z zakrwawioną szatą, co pewien czas cicho jęcząc. Do drzewa obok przywiązane były dwa konie karej maści, przebierające niespokojnie nogami. Mężczyzna podniósł głowę słysząc trzask gałęzi, po chwili z mroku lasu wyłonił się siedemnastoletni młodzieniec o czarnych włosach oraz białej cerze, drow, i prawie identycznej szacie jaką miał ranny mężczyzna: obie były czarne, ozdobione na rękawach dziwnymi figurami geometrycznymi, jednak szata młodzieńca miała dwa czerwone pasy na nogawkach.
- Uważaj jak chodzisz, Derlan – warknął leżący mężczyzna, opuszczając głowę.
- Przepraszam, mistrzu – odpowiedział młodzieniec. – Żaden z paladynów nie zapuścił się za nami – dodał, kucając obok ogniska i ogrzewając ręce.
Derlan po chwili ciszy podniósł wzrok na swojego mistrza. Spał. Młodzieniec westchnął cicho. Ci przeklęci Rycerze Światła ścigali ich od trzech dni, ale najwyraźniej, odkąd znaleźli się w lesie, dali im spokój. Niepokoił się o swojego mistrza - podczas ostatniej potyczki został poważnie ranny. Był już za stary na takie przygody, chociaż musiał przyznać, że jak na pięćdziesięcioletniego starca dobrze się trzymał. Przez krótką chwile przemknęło mu przez myśl, że jego Mistrz zginie. A co on wtedy zrobi? Nie miał ani domu, ani rodziny. Całym jego światem był ten starzec, który go wszystkiego nauczył, a kiedyś uratował z płomieni, kiedy jeszcze był synem chłopa.
Derlan dorzucił kilka gałęzi do ognia. Spojrzał na księżyc. Wtedy też świecił Demon ...
Wszędzie płomienie. Krzyki. Walący się strop. Przerażone beczenie krów. Wszędzie płomienie. Za oknem zebrała się grupa chłopów starających się ugasić ogień, ale za dobrze im to nie wychodziło. Płomienie buchały coraz wyżej. Trzymał w objęciach młodszą siostrę, która głośno płakała. Wszystko będzie dobrze – zapewniał ją, chociaż sam miał ochotę płakać. Ale tak nie wypada. Starał się być dzielny. Wszędzie dookoła szalał pożar. Obok nich spadła belka. Dziewczyna głośno pisnęła i wtuliła się mocniej w brata. Po policzku Derlana spłynęła pojedyncza łza. Wtedy dach się zawalił. Chłopak stracił przytomności. Była tylko ciemności. Następnym, co pamiętał była nachylona nad nim głowa Arina, jego mistrza.
Spojrzał na swoją dłoń - widniały na niej dalej ślady po dawnych oparzeniach.
- Ucisz te cholerne kobyły! – Głos starca ocucił go ze wspomnień.
Derlan poderwał się z ziemi i podbiegł do dwóch koni, które cicho rżały. Położył im dłonie na łbach i czekał. Po chwili się uspokoiły. Derlan otarł pot z czoła. Obrócił się w stronę Mistrza, ale ten ponownie zanurzył się w objęciach Morfeusza. Młodzieniec usadowił się przy ognisku. Spędził z Arinem trzy długie lata, podczas których poznawał sztuki tajemne i przeżył wiele przygód. Najciekawszą według niego było wykradnięcie jaja smoka z gniazda. Dwa cholerne Księżyce uganiali się po górach, wypytując każdego kogo napotkali. Ale wreszcie im się udało znaleźć gniazda i podwędzić jajo. Derlan zachichotał. Teraz wracali z łupem. I gdyby nie ci Paladyni, wszystko potoczyłoby się dobrze.
Starzec cicho jęknął przez sen. Jutro będzie trzeba go zabrać do uzdrowiciela – pomyślał, dorzucając kolejne gałęzie.
- Derlan – do młodzieńca dotarł cichy szept, natychmiast się odwrócił. Jego mistrz podpierał się na łokciach i patrzył na niego.
- Mistrzu! Powinieneś odpoczywać – zaprotestował siedemnastolatek.
- Umieram – powiedział bez żadnych wstępów Arian.
- Ale, Mi ...
- Bądź cicho – uciął starzec, nawet umierający posiadał charyzmę, której mógł pozazdrościć mu niejeden władca. – I podejdzie tu – dodał.
Derlan powoli wstał i podszedł do swojego mistrza. Kucnął koło niego i czekał.
- Mam nie wiele czasu – zaczął Arian. – Możliwe, że świtu nie doczekam ...
- Mistrzu! – jęknął młodzieniec.
- Siedź cicho, gówniarzu! – uciszył go po raz drugi. – Sam nie wiem, po co wziąłem Cię pod moje skrzydła. Potrafisz tylko gadać i nic więcej! – Derlan przełknął zniewagę nic na nią nie odpowiadając. – Opowiem Ci moją historie – kontynuował starzec. – A jeżeli przerwiesz choć raz, zmienię Cię w padalca – ostrzegł młodzieńca. – Wszystko zaczęło się gdy miałem czternaście lat ...
Opowieść trwała całą noc. Skończyła się o świcie. Zaraz po niej Arian wyzionął ducha. Młodzieniec nie uronił żadnej łzy, w kompletnej ciszy ułożył kurhan, a następnie wybrał duży kamień i przelewitował go do stóp kurhanu. Gdy się tam znalazł, Derlan machnął ręką, a na jego powierzchni pojawiły się litery.
Tu leży Arian Teufel
Czarnoksiężnik z gór.
Strzeż się, by nie zbudzić jego ducha.
Następnie młodzieniec odwrócił się i wskoczył na konia, wziął drugiego za uzdę i odjechał kłusem. Przez całą drogę nie odwrócił się ani razu. Po kilku dniach wędrówki dotarł do miasta Verin. Ogromnego, portowego miasta z grubymi na pięć metrów murami obronnymi. Jechał przez ulice, nie odwracając się na boki. Nie interesowały go wspaniałe fasady budynków, chciał się tylko pozbyć uciążliwego pakunku. Zatrzymał się przed ogromną wilią. Zeskoczył z wierzchowca i ruszył w stronę drzwi. Chodnik z dwóch stron otaczały marmurowe kolumny. Przed nim otworzyły się drzwi.
- Pan de Morgan czeka – powiedziała młoda służka. Derlan minął ją bez słowa i ruszył w stronę gabinetu. Bez pukania wszedł do środka. Za biurkiem siedział gruby armator z wąsikiem.
- Masz to? Masz jajo? – niecierpliwił się de Morgan. Młodzieniec pokiwał głową i ściągnął plecak, który postawił na biurku. Grubas szybko zajrzał do środka. Było tam smocze jajo. Na ustach kupca pojawił się szeroki uśmiech. Sięgnął pod biurko i wyciągnął pękatą sakiewkę.
- Tysiąc sztuk złotych monet. Według umowy – powiedział, kładąc ją na blacie. Derlan sięgnął po nią i zajrzał do środka. Racja były tam złote monety, ale dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. Nie miał się teraz zamiaru o to kłócić. Schował sakiewkę do kieszeni i ruszył w stronę drzwi.
- A gdzie twój mistrz ? – dotarło do niego pytanie, gdy przekraczał próg gabinetu. Młodzieniec zatrzymał się i obrócił w stronę de Morgana.
- Tam gdzie jego miejsce. U diabła – odpowiedział i przekroczył próg. – Drzwi wychodzą na złą stronę. Demony zawsze przybywając ze wschodu – dodał oddalając się. Nie zauważył zaskoczonej miny armatora.
Teraz do tawerny – myślał siadając na konia. Zatrzymał się przed ponuro wyglądającą karczmą „pod Mammonem”. Była to zdecydowanie najgorsza część miasta. Niewiele myśląc zeskoczył z konia, a następnie zaprowadził go do stajni przylegającej do tawerny. Gdy udzielił krótkich instrukcji chłopcu stajennemu, udał się czegoś napić. Podszedł do karczmarza i zamówił piwo, z którym udał się do wolnego stolika w kącie sali. Usiadł i powoli zaczął pić. W lokalu panował półmrok. Większość osób była już tak pijana, że nie mogła utrzymać pionowej postawy. Derlan prychnął cicho i zatopił się w swoich rozważaniach. Musiał jeszcze raz przemyśleć historię, którą opowiedział mu Teufel. Jak to szło? A tak już pamiętam: „Wszystko zaczęło się gdy miałem czternaście lat. Byłem najmłodszym synem kupca z Agar. Zapadniętego portu we wschodniej prowincji ... „ |
|
|